piątek, 24 czerwca 2011

Dogtrekkingowe niewypały...

Rozchorowałam się dwa dni przed Więcborkiem. Do piątkowego wieczoru miałam nadzieję, że jeszcze się wykuruje - niestety, cały ów wieczór przeleżałam w łóżku, więc musiałam pogodzić się ze smutną prawdą: nie dam rady. W sobotę obudziłam się oczywiście prawie całkiem zdrowa - no ale było już za późno... Później dowiedziałam się, że schroniskowcy przeszli czterdziestokilometrową trasę long
- i brawo dla nich! No i oczywiście tym bardziej żałuję, że mnie nie było.
Tydzień później w końcu odwiedziłam schronisko. Trochę popracowałam z Buszką - nauczyła się siadać na komendę (chociaż z naprowadzeniem ręką), powoli łapie imię i komendę "chodź" ;) Zaczyna rozumieć znaczenie klikera. Buszkowy siad:

Busia jest już po sterylizacji i może iść do domu od zaraz :) jeszcze tylko musi się ten dom znaleźć...
Dżoś za to był na spacerku - obiecałam mu dogtrekking, a pochodziliśmy tylko trochę. No trudno, takie życie.
Tydzień temu w czwartek odbył się pokaz liry dla dyrektorów schronisk. Z powodu upału większość psiaków - w tym także Dżoś - potrzebowała wspomagaczy w postaci smaczków (co nie umknęło uwadze obserwatorów ;)). Nie było najgorzej, no ale... mogło być też znacznie lepiej ;)
Tego dna do schroniska wróciłam z trzema pasażerami - czterotygodniowymi, pręgowanymi kociakami. Z ich powodu do schroniska zaglądam dużo rzadziej niż bym chciała no i... nie idę na kolejny dogtrekking. Nie żaluję bo maluchy - Pysia, Mysia i Kitek - są urocze.


Maluchy są u mnie tylko tymczasowo, szukają domów stałych. Będą mogły być zabrane przez nowych właścicieli po pierwszym szczepieniu - czyli za ok. 4 tygodnie.